poniedziałek, 7 lipca 2014

00. Klatka na niedźwiedzie

,,Jeżeli coś kochasz, daj mu wolność. Jeżeli wróci do Ciebie, jest Twoje. Jeżeli nie wróci, oznacza to, że nigdy od początku Twoje nie było.'' - Salomon

Mała Saeva wstała jeszcze przed świtem, kiedy jej niańka smacznie chrapała, a ojciec zabawiał się z dzikimi kobietami, jak niegdyś z jej matką. Na palcach przeszła obok łóżka Rae, a później, wymknąwszy się z pokoju, ruszyła biegiem do kuchni. Człowiecze służki już przygotowywały dla niej pierwszy posiłek - krwisty stek oraz pół kielicha słodkiego wina, który zdążyła u nich wybłagać całe wieki temu. Przekręciła gałkę i jak burza wpadła do środka. Nad pozdzieranymi kolanami zafalowała biała koronka koszuli nocnej, a bujna złocista czupryna przysłoniła Saevie widok. Uśmiechała się trochę za szeroko - nawet jak na nią.
- Martho, czy wiesz jaki dzisiaj mamy dzień?
- Wtorek, oczywiście.
- Ach, ale to nie oto mi chodziło! Wy, ludzie, jesteście jacyś dziwni... - przekręciła głowę na bok, przypatrując się służącej. - Nie ważne! Chodzi o to, Martho, że przyszłam na świat dokładnie dwadzieścia lat temu! Zaraz, jak wy to nazywacie... A! To moje urodziny! Jeszcze osiemdziesiąt lat i będę dorosła!
Saeva wyglądała jak ludzka pięciolatka. Twarz miała pucołowatą, policzki zawsze rumiane, a oczy roziskrzone. Jej nóżki i rączki były chude. I strasznie długie. Może nawet trochę patykowate. Przypominała pajączka. Nie należała do tych uroczych dzieci, na widok których aż serce ściska - nie, ona po prostu wyglądała dziwacznie. Może i nieco komicznie. W przeciwieństwie do siostry była nieproporcjonalna. Tę wadę nadrabiała jednak inteligencją. Umysł miała bystrzejszy niż inni w jej wieku, a to bardzo dobrze o niej świadczyło. Magnusa Fratera powinna rozpierać duma.
- Gdybyś była taka, jak my, już byłabyś dorosła.
- Naprawdę?
- Mhm - przytaknęła.
Przeleciała wzrokiem po służących, zastanawiając się ile mają lat i czy są już dorosłe. Buzię miała rozchyloną, jakby jej umysł nie mógł tego wszystkiego pojąć. Rozszerzone ze zdumienia oczy zatrzymały się na dopiero na małym stoliku. Martha zdążyła już na nim postawić talerz ze stekiem. I kielich wina. Wypełniony słodkim nektarem aż po same brzegi. Saeva zwilżyła usta koniuszkiem języka i migiem dopadła do krzesła, omal go nie przewracając. Spałaszowała śniadanie w minutę, a w kolejną opróżniła kielich aż do ostatniej kropli. Przełykając jeszcze wino, spojrzała na Marthę z promiennym uśmiechem.
- Dziękuję. Nie powiem tacie o tym, że w nocy odwiedzasz wuja.
Służąca spojrzała na dziewczynkę z niemałym zdziwieniem, jednak nim zdążyła się odezwać, tej już nie było, a drzwi się zatrzaskiwały. Westchnęła.




Niańka Saevy obudziła się szybciej niż ta przypuszczała. Złapała ją już przy wyjściu z Wielkiego Domu i mocno zaciskając chude palce na jej ramieniu, zaczęła ciągnąć dziewczynkę z powrotem do pokoju. Ta jednak nie miała zamiaru się poddać. Krzyczała, gryzła i drapała, lecz na starszą kobietę nic nie działało. Przez głowę małej Soror przeszło, że być może istnieją osoby, które z biegiem czasu uodporniły się na ból. Też chciałaby taka być.
- Dziecko, uspokój się wreszcie bo wytarmoszę cię za te wstrętne uszyska!
Ta groźba skutecznie powstrzymała Saevę przed dalszymi próbami uwolnienia się z niebezpiecznego uścisku. Razem, już w spokojniejszej atmosferze, weszły do sypialni dziewczynek. Niańka zamknęła za nimi drzwi i popchnęła małą do przodu.
- Trzeba cię ubrać. Nie myślałaś chyba, że pójdziesz sobie pohasać w takim ubraniu?
- Właśnie, że myślałam! - odparła, unosząc buńczucznie podbródek.
Starsza kobieta pokiwała głową z niemrawym uśmiechem.
- Jesteś dokładnie taka sama, jak Magnus Frater, gdy był w twoim wieku, moja droga. Wiem to bo sama się nim opiekowałam.
To Saevę zadziwiło. Nie wiedziała, że jej niańka również była Dzika. Myślała, że ojciec wykupił jakąś człowieczą niewolnicę, aby opiekowała się jego córkami. We wszystkich trzech królestwach bardzo rzadko spotykało się Dzikich, którzy przekroczyli dwusetkę, a ona wyglądała na co najmniej dwieście pięćdziesiąt lat. Młoda Soror nagle zapragnęła dotknąć czoła swojej niańki i spojrzeć jej w oczy tak głęboko, aż dojrzy prawdziwą naturę kobiety, a potem sięgnie po nią tak, że będzie mogła wywlec ją na wierzch. Chciała wymusić na niej przemianę tak, jak to robi prawdziwy alfa. Przecież staruszka nie mogła być znowuż za specjalnie dominująca - wtedy stałaby w hierarchii wyżej i nie musiałaby opiekować się małymi dzikusami. Saeva przeoczyła u swojej niańki jedną jedyną rzecz, która pozwala odróżnić człowieka od dzikiego - tęczówki tak złote, że aż nie można oderwać od nich wzroku. Ale, z drugiej strony, Martha również była złotooka, a przecież była zwykłą człowieczą niewolnicą! Tak powiedział jej ojciec, a on by nie skłamał w takiej sprawie.
- Jak cię nazywają?
- Sol Perfusa*.
- Mmm... - mruknęła Saeva. - Ładnie.
Starsza kobieta wybrała dla dziewczynki koronkową sukienkę wpadającą w kolor chmur burzowych, która była jeszcze krótsza od koszuli nocnej - pokazywała spory kawałek chudych ud Saevy - ale i tak za długa, aby uchodzić za ubranie Dzikiej.
- Mogę już iść?
- Tak, oczywiście. Tylko nie kręć się koło dziedzińca - nie powinnaś oglądać takich rzeczy.
Saeva kiwnęła powoli głową, jednak w jej małej główce już rodził się plan doskonały. Pójdzie, rzecz jasna, na dziedziniec, lecz skoro niańka ją ostrzegła, towarzysze Magnusa Fratera na pewno już obstawiali plac i z całą pewnością zauważą małą Soror. Musiała ich jakoś ominąć, tylko jak...?

Przechodząc przez korytarz ciągnący się w nieskończoność, wyjrzała za niezbyt czyste okno; dziedziniec był pusty, jeśli nie liczyć wielkiej klatki na niedźwiedzie, w której siedział skulony chłopiec o włosach ciemnych jak nocne niebo, i dzikich strażników, obstawiających wejście główne i boczne. Poczuła, że musi coś z tym zrobić. Krucze pióra pasują do złotego, pomyślała, patrząc na chłopczyka. Była pewna, że jest człowiekiem - z Dzikimi rozprawiliby się w inny sposób. Przełknęła ślinę, doznawszy nagłego olśnienia. Już wiedziała, w jaki sposób się tam dostanie i wiedziała, co zrobi z chłopcem.
Przez chwilę uważnie nasłuchiwała, czy nikt się nie zbliża, a potem otworzyła szeroko okno i wdrapała się na zewnętrzny parapet. Nie miała lęku wysokości - strach przed czymś takim był dla niej obcy - ale, gdy zauważyła jak daleko jej do ziemi, wzdrygnęła się. Na moment ją sparaliżowało. A później spojrzała na skulonego chłopca i przypomniała sobie, co musi zrobić. Przylgnęła plecami do ściany i zaczęła się przesuwać w prawą stronę, badając powierzchnię parapetu stopami i stawiając małe kroki. W pewnej chwili blacha nie wytrzymała jej ciężaru i Saeva runęła w dół. Próbowała uczepić się czegoś, przez co pozdzierała sobie skórę na opuszkach, jednak w końcu się jej udało. Złapała się mocno parapetu, stopy oparła na wystającym ze ściany metalowym pręcie i zerknęła w dół. Uratowała się w ostatniej chwili, bowiem zatrzymała się na najniższym piętrze. Od marmurowych płyt dziedzińca dzielił ją zaledwie metr. Wzięła głęboki wdech i skoczyła. Wylądowała na palcach, opierając się dłońmi o ziemię.
Nie zauważył jej żaden strażnik.
A przynajmniej żaden nie dał po sobie tego poznać.
Ruszyła biegiem w stronę klatki, mając na uwadze to, aby zachowywać się jak najciszej. Kiedy do niej dopadła, chłopiec nawet na nią nie spojrzał. Zajęła się otwarciem zamka, który, jak się okazało, wcale nie był taki skomplikowany. Wystarczyło odgiąć ramiona wsuwki, wsadzić jedno do zamka i poruszać w dół i w górę, naciskając na piny. Kiedy weszła do środka, chłopak odsunął się od niej.
- Jak się nazywasz? - szepnęła.
Chłopiec spojrzał na nią niemrawo, a ona ze zdumieniem spostrzegła, że jego oczy mają barwę bardzo jasnego błękitu - nigdy nie widziała takiego koloru - a potem pomyślała ze smutkiem, że zastąpi je zwykłe złoto.
- Lyonell.
- Mogę ci pomóc, Lyonellu, muszę tylko wiedzieć czy się zgadzasz.
Kiwnął głową. Stało się dokładnie tak, jak się tego spodziewała.
- A więc zamknij oczy - poleciła, uśmiechając się łagodnie.
Posłuchał jej. Powieki małego Lyonella opadły, a wtedy ona zbliżyła się do niego i delikatnie dotknęła jego policzka, jakby przepraszała za to, co zamierza zrobić. Przesunęła dłoń na rękę chłopca, uniosła ją do góry i przecięła zębami skórę, wgryzając się w mięśnie. Lyonell nawet nie jęknął.
Kiedy będziesz taki jak ja, oni ci wybaczą, zobaczysz, pomyślała, patrząc, jak powoli zapadał w sen.

__________________________________________________________________________________
* Sol Perfusa (łać.) - Przesiąknięta Słońcem
Złote oczy dzikich pokazane są na drugim obrazku od góry, podpisanym "werewolves".
Wiem, że nazwa ,,Dzicy" kojarzy się z Grą o Tron, jednak nie mają nic wspólnego z tamtejszym ludem za murem. To wcale nie jest fanfic GoT, podobnie jak moi Dzicy wcale nie są wargami. Nie, to zmiennokształtni wywodzący się z indiańskich plemion, którzy nazwali siebie tak, a nie inaczej, lecz o tym kiedy indziej. Mamy przecież na to czas.